Communism on the streets of India © Katarzyna Tolwinska. All rights reserved.

Komuno, wróć! / Trailer

Komunizm mnie intryguje. Po prawdzie to zaczął mnie intrygować z każdym kolejnym miesiącem w drodze. W podróży ciągle się przedstawiasz, opowiadasz o tym skąd jesteś, upraszczasz albo wchodzisz w zawiłe rozmowy, ale niezmiennie stajesz wobec definiowania swojego kraju i Ciebie w tymże. Ćwiczenie stymulujące intelektualnie, o ile jednostka (patrz autorka) jest zdolna natenczas do intelektualnego wysiłku. W rzadkich przypadkach, kiedy stymulacja zadziała, doprowadzające do intrygujących wniosków. I tak pamięć lat dziecięcych pcha mnie tam, gdzie powiewają czerwone flagi z sierpem i młotem. Cztery z pięciu państw oficjalnie uznanych za komunistyczne znajduje się na tym samym kontynencie na którym przebywam i ja. Kuba będzie musiała poczekać na zmianę kontynentu. Korea Północna nie bardzo ma ochotę mnie zaprosić. Pozostaje Laos, Chiny i Wietnam. I mały dodatek – Indyjski stan, Kerala.

Laos, skądinąd niezwykle wdzięczny do podróżowania, tak mnie zaabsorbował na innych polach, że zapomniałam zgłębić kwestii ustrojowych. Laotański komunizm ginie w przestrzeni, w górach, w Mekongu, w eleganckich długich spódnicach i białych bluzkach, wytrąca się gdzieś po drodze w rozciągniętym laotańskim czasie. Prawdopodobnie ma swoje ciemne oblicze, ale nie było mi dane tego zobaczyć. Zobaczyłam za to pierwszą laotańską produkcję filmową „Only Love”, która mogłaby spokojnie dublować jako film instruktażowy komunizmu w najczystszej ideologicznej postaci. Ona, czysta i niewinna, zapracowuje się w lokalnym domu kultury. On, kocha na odległość, szerząc, nie bez przygód, idee kolektywu wśród niechętnych rolników. Ich miłość ustępuję społecznym powinnościom, co jasno werbalizują w najintymniejszej ze scen. „Tam gdzie nasza miłość, tam wiejska świetlica”– mówi On, „Tam gdzie wiejska świetlica, tam nasza miłość” – odpowiada Ona. Wiem, brzmi prześmiewczo, ale nie takie ma być. Skądinąd, z całego serca polecam tę produkcję, dużo ten film mówi o kulturze Laosu.

Kerala, stan w południowych Indiach, którego mieszkańcy mówią o sobie „jedyny szczęśliwy komunizm na świecie”. I przyznaję, nic z powszechnie znanego obrazu komunizmu w Kerali nie ma, nie licząc sierpów na czerwonych flagach, ginących w ferii kolorów innych, hinduskich flag. Pomijając, że przez długi czas Kerala była jednym z bogatszych stanów w Indiach, to dla przejeżdżającego podróżnika ocieka – jeśli już tak szufladkować – burżuazyjną architekturą, kolonialnym spokojem życia południowców i zrelaksowanym uśmiechem na twarzach, nijak się mającym do spracowanej twarzy kamrata. Jest taki fragment w książce Roy Arundhati „Bóg rzeczy małych”, który doskonale oddaje klimat fenomenu keralskiego komunizmu. „Skąpany w słońcu błękitny Playmouth¹ mknął przez młode pola ryżowe i stare drzewa plantacji w drodze do Kochin. Dalej na wschód, w małym kraju o podobnym krajobrazie (dżungle, rzeki, pola ryżowe, Komuniści), zrzucono wystarczająco dużo bomb, by pokryć cały ten kraj osiemnastoma centymetrami stali. Tutaj jednak panował niebiański spokój i rodzina w błękitnym Playmouth podróżowała bez lęku.” 

Znam jeszcze jeden kraj, przez który przewinął się komunizm. Polska. Dziwnie często w podróży zderzam się z „Polską – państwem postkomunistycznym” (niestety też dość często z „Polską – jedną z byłych Republik Radzieckich”…). Różnie się z tym czuję, były momenty kiedy czułam się jak bohaterka, były momenty kiedy opadały mi ręce (vide „Republika Radziecka”). Były też momenty, w których ewidentnie patrzono na mnie jakby wydarzyła mi się jakaś straszna krzywda. Owszem, dorastałam w komunizmie, ale nie mogę powiedzieć, żebym czuła się tym jakoś szczególnie poszkodowana. To, że nie piłam coca-coli chyba nie wypaczyło mi charakteru.
Komunizm to mroczny okres w historii mojego kraju. Jest jednak coś co czasom komunizmu w Polsce trzeba oddać. Kreatywność. Intelektualne wyżyny na które musiał się wspiąć i autor i odbiorca, żeby zrozumieć siebie nawzajem przez mur cenzury. Jedność i ludzka pomoc, która pozwalała przetrwać. Ludzie się spotykali, rozmawiali, dyskutowali, śpiewali na urodzinowych imprezach. Pamiętam mieszkanie moich rodziców w bloku na warszawskiej woli, które było zawsze pełne ludzi. Sąsiadów z góry, z dołu i z naprzeciwka, którzy żyli jak, nomen omen, w komunie, wymieniając się opieką nad dziećmi, obiadem i miejscem w kolejce. Piszę o tym, bo spotykam wielu podróżników z „Zachodu”, trzymając się nomenklatury epoki, którzy na hasło „komunizm” wydają z siebie coś między „oj” a tylnojęzykowym „yhm” i zapadają w pełne martyrologicznej powagi milczenie. I kiedy opowiadam im o tym, jaki renesans intelektualny te czasy przyniosły, jak krystalizowały się wartości, jak nie pieniądz a wykształcenie się liczyły, nie pozycja a szlachetność charakteru, słuchają zdumieni. A ja się dziwię jak jednowymiarowy jest obraz państwa komunistycznego, jak rząd, polityka, dom nad jeziorem, pani ze spożywczaka i pan, któremu się właśnie pierworodny narodził, jak to wszystko zlewa się w jedną czerwoną masę. Z nadrukiem „zło wszelakie”.

Przede mną na mapie pękata Chińska Republika Ludowa, poniżej długi ogon komunistycznego Wietnamu. Przed mapą podróżniczka z postkomunistycznego kraju, zaintrygowana jak się ludziom żyje w państwach rządzonych przez ustrój, w którym dorastała, a który – na szczęście – nie musiał dzisiaj wydawać jej pozwolenia na paszport.

¹ Playmouth – amerykański (sic!) automobil, który wygląda jak marzenie.
* fragment książki „The God of Small Things” w moim kulawym tłumaczeniu.

Kliknij tutaj, aby zobaczyć galerię zdjęć „Pod Czerwoną Gwiazdą” („Under the Red Star”).

5 Comments

  1. Aleksandra

    🙂 Playmouth, chcę taki! Lubię Cie czytać, Katarzyno!

    • Ja też chcę taki! Rozglądałam się, nie znalazłam. Ale nie tracę nadziei… Jak znajdę obiecuję zabrać na wyprawę i bajdurzyć na żywo:)
      Dziękuję za miło słowo!

  2. Zofia

    Bardzo ciekawie napisany tekst, refleksyjnie oddający prawdę o ówczesnej jak i obecnej rzeczywistości. Szkoda, że my tak jednostronnie, propagandowo odnosimy się do minionego okresu. Myślę , że Pani podróże, oddalenie spowodowały dopiero uchwycenie istoty sprawy! Bardzo serdecznie pozdrawiam i podziwiam Panią, dużo dobrego, Zofia Głowacka

  3. Iza M

    Kasiu,
    Twoja polszczyzna jest wysmienita. Pekata Chinska Republika Ludowa rozbudza wyobraznie (wybacz, nie mam w klawiaturze polskich znakow, a wlasciwie nie wiem, gdzie sa ukryte). Dziekuje Ci za te podroz, w ktora sie troche z Toba wybralam…A przy okazji tak sie zastanawiam czy z niej wrocisz, czy raczej bedziesz wielokrotnie wracac. Czasy komunizmu mamy za soba, ale nie wiem czy to zle czy dobrze. Ja, w kazdym razie, nie mieszkam w Polsce i nie wiem czy kiedys do niej wroce. Mam wrazenie, ze nasze pokolenie – tych, ktorym otwarto granice i pozwolono odkrywac swiat – nie polubilo kapitalistycznej wersji naszej ojczyzny. Kapitalizm oduczyl ludzi wzajemnego szacunku. Czy Ty, po tylu latach podrozowania, bedziesz potrafila sie zatrzymac? Zyc obok smutnych bezrobotnych, albo naladowanych amfetaminowa energia biegaczy z wyscigu szczurow? Jakie masz plany?
    A Polske kocham i kochac bede, tylko jakos jest mi w niej duszno…

    • Zofia

      Bardzo trafnie Pani ujęła sytuację, że oczekiwania nasze były trochę odmienne, może rozbudzone jednak przez pewne wartości, które wynieśliśmy z poprzedniego systemu, np. poszanowanie dla autorytetów! Pozdrawiam,

One Trackback

  1. By Photos - Communism in Asia / Azjatycki komunizm - kASIA jalan jalankASIA jalan jalan 20 kwi ’13 at 8:34 PM

Dodaj komentarz

Your email address will not be published.
Required fields are marked:*

*