Trailers INTRO

Przedstawiam Wam nową serię „Trailers”, czyli w pięknej mowie polskiej „Trejlery”, tudzież „Zajawki” z ukłonem w stronę językowych purystów. Formuła jest prosta, jedno zdjęcie, kilka zdań.

Pomysł, który aktualnie wydaje mi się genialny, urodził się w okolicznościach mojej, delikatnie mówiąc, dezaprobaty dla siebie samej. Nie pisałam, a pisać miałam. Nie pisałam, a miałam o czym. Nie pisałam, a miałam idealne warunki uziemiona w oczekiwaniu na wizę. Siedziałam i nie pisałam i biczowałam się w myślach, że nie piszę, że się nie mogę ogarnąć, że się rozpraszam, że jestem niezorganizowana, że nie wiem w jakim języku, że zgubiłam myśl wracając ze sklepiku, a to przecież taka odkrywcza myśl była. Tym sposobem w ciągu kilku dni udało mi się osiągnąć stan głębokiego niezadowolenia i ogólnej odrazy do siebie samej okraszonej obficie rozmaitymi epitetami we wszystkich znanych mi językach. Dodatkowo rajska plaża w odległym Maluku patrzyła z wyrzutem, że nie tryskam szczęściem w okolicznościach przyrody, w których obowiązkowo tryskać powinnam. Instynkt samozachowawczy zażądał lodów truskawkowych w trybie natychmiastowym. W trybie natychmiastowym w Azji nie dzieje się nic, truskawki są tylko w Tajlandii, która natenczas była mi tak samo odległa jak Polska, lody uparcie potrzebują lodówki, a lodówka prądu. Z postulatów instynktu ostało się tym samym niewiele, czyli rozkaz – zjedz coś. Do jakiegokolwiek źródła pożywienia miałam daleko, porzuciłam więc biczowanie i zajęłam umysł kalkulowaniem czy lepiej przedzierać się przez las czy popłynąć, względnie iść nieosłoniętą plażą ryzykując udar słoneczny. Działanie zawsze podnosi morale, poczułam się nieco lepiej, postanowiłam płynąć oraz pozwolić chwilowo uczynić to samo moim udręczonym myślom. I w tym leżała przebiegłość instynktu samozachowawczego. Myśli rzadko są o niczym, szczególnie te puszczone wolno. Moje popłynęły w bezpieczne rejony przyjemnych wspomnień. O tym jak jechałam pięć dni pociągiem do Iranu, o tym jak szukałam wieloryba na Filipinach, o tym jak czekałam na jakiś transport dokądś przy pustej drodze, o tym jak przeprawiałam się przez Kalimantan drogą, której nie ma, o tym jak stałam na granicy z Bangladeszem nie wiedząc za bardzo co ze sobą zrobić, bo granica w szczerym polu, żywego ducha wokoło, a mi bardzo śpieszno zobaczyć jak ten wymarzony Bangladesz wygląda.

I nagle zdałam sobie sprawę, że mam w swoim posiadaniu ogromny skarb, na moje oko cenniejszy niż relacje z tego co zrobiłam i gdzie byłam. To co ruszało mnie w dalszą drogę, skrawek informacji, który rósł w moich wyobrażeniach karmiąc ciekawość. O większości miejsc nawet mi się nie śniło zanim zaczęłam podróżować, dowiadywałam się o nich po drodze. Ten czas pomiędzy przyspieszeniem bicia serca, kiedy ktoś wspomina o, dajmy na to, łowcach wielorybów, a dotarciem to tychże jest dla mnie nieodłącznym elementem narkotycznej natury podróżowania. Tym bym się chciała podzielić.

Tak narodził się pomysł serii „Trailery”. Możliwe, iż stałam się ofiarą naturalnej zdolności umysłu do racjonalizacji naszych poczynań, ale im dłużej o tym myślę tym bardziej mi się wszystko układa w idealną mozaikę powodów dla powołania pomysłu do życia. Bez straty dla obszernych opisów i kobylastych galerii zdjęć, którym zapowiedź trejlerem racji bytu nie odbiera, wręcz przeciwnie może nawet mechanizmem konsekwencji lekko pomoże zaistnieć.

Mozaika powodów:

  • Lenistwo, niemoc tudzież inne przeszkody. Możliwe, że o czymś nie napiszę, że nie ogarnę albo nie znajdę słów, czasu, motywacji. To, że nie będzie relacji z mojej podróży, to może nawet niewielka szkoda. Ale, że nie podzielę się wiadomością, że jakaś cudowność albo okropność albo insza inszość gdzieś jest, to już byłaby szkoda ogromna.
  • Inspiracja. Wielkie słowo, ale na pytanie po co w ogóle powstał ten blog, inspiracja powraca jak bumerang w odpowiedzi. Sama dla siebie mogę nadal robić zapiski na serwetkach, nie muszę sama sobie tego publikować w internecie. Piszę w nadziei, że świat który mam szczęście oglądać może być dla kogoś inspiracją. Niekoniecznie do podróży. Trailery uznaję za wybitnie inspirujące.
  • Jak na wierną wielbicielkę przystało, grand finale dedykuję mojemu faworytowi – Wyobraźni. Pomijając mój osobisty dług wdzięczności wobec tejże, jestem orędowniczką używania wyobraźni w nieprzyzwoitych dawkach i ile tylko dusza zapragnie. Mam mgliste wspomnienie, że nasz zachodni świat czyni wszystko co tylko możliwe, żeby fantazjowania oduczyć. Zajmuje głowę tasiemcową listą spraw do załatwienia, tam gdzie jeszcze jest miejsce utyka listę spraw do pomartwienia, musztruje szare komórki w przyjmowaniu i szukaniu informacji, faktów, statystyk. Szybko, zanim jeszcze wybrzmi ostatnia informacja, już kolejna stoi w kolejce, bezpardonowo traktując z łokcia szansę na przetrawienie tej poprzedniej, o budowaniu świata fantasmagorii w jej oparciu nie wspominając. Tam gdzie mogłaby wyobraźnia rozpostrzeć szeroko skrzydła zadomowił się i rozpanoszył google. Do tego, z twardego stania na ziemi z iphonem w ręku gotowym udzielić odpowiedzi na każde pytanie uczyniono cnotę. A jeśli nie cnotę, to z bujania w obłokach przywarę¹. Niebiosa mi świadkiem, że ja się informacji nie czepiam, wręcz przeciwnie, popieram i ogólnie dążę, w nadziei, że mi wyrośnie na wiedzę. Obawiam się jednak, że ta ostatnia mocno kuleje pozbawiona wyobraźni. I tutaj korci mnie, żeby wysmarować elaborat na temat pozytywnych skutków oraz praktycznych korzyści fantazjowania, ale może jakoś się oprę i skupię na tym, że to nadzwyczaj przyjemne zajęcie, do którego gorąco, serdecznie, natrętnie namawiam.  „Jasne, wszystko fajnie, tylko kto ma na to czas” odpowiada na moje namowy podirytowany czytelnik, wytwór mojej imaginacji, nomen omen. Czas! Cios w samo serce Wyobraźni. I mogłabym w jej imieniu zakrzyknąć, że przecież można znaleźć czas, że w tramwaju, pod prysznicem, na spacerze, przy zmywaniu, albo drastycznie, tak po prostu zwiesić nogi z balkonu albo zaszyć się za „Trybuną Ludu” w kawiarni i wyłącznie marzyć nie produkując na boku niczego. Ale nie mam śmiałości. Czas to bardzo intymna sprawa, jedyna rzecz, która do nas prawdziwie należy i tylko my decydujemy co z nim zrobić, na co tracić a na co pożytkować. I co jest czym w ostatecznym rozrachunku.
    Konkluzja. Więc myślę sobie, że jeśli zanim ja Wam opowiem swoją historię, która siłą rzeczy będzie moim doświadczeniem, Wy puścicie wodze fantazji, to to będzie trochę tak jakbyście kawałek tej podróży przeżyli sami. Dokładnie tak samo jak ja ją przeżywam.

Tym samym kończę wielki wstęp do krótkich form. Przedstawiam Wam więc trailery, zajawki, jak zwał tak zwał. Mam nadzieję, że będziecie mieli z nimi masę zabawy.

¹  Uprzejmie przepraszam, jeśli brzmię jakbym wszystkie rozumy pozjadała, zupełnie nie mam takiej intencji. Snuję wnioski na podstawie moich własnych doświadczeń  z zamierzchłej przeszłości oraz horrendalnych braków informacji o tym co się w kraju dzieje przez ostatnie 3 lata. Możliwe, że aktualnie krzty prawdy w tym co piszę nie ma. 

Galeryjka w hołdzie niezliczonej ilości krzesełek, foteli, tarasów, balkonów i hamaków, z których nie pisałam.

6 Comments

  1. Ramotowski Krzysio

    Czesc Kasiu, no prosze, Ty polecialas do Australii a moj przyjaciel wlasnie jutro (11/26/12) wyjezdza na Filipiny na wyspe Panglao. I co? I jedzie tam na 3 miesiace. Jakze mu zazdroszcze. Moze na Sylwestra polece do niego 🙂

    • Krzysiu, to obowiązkowo przez Bangkok leć! Spotkamy się. A Przyjacielowi poleć w moim imieniu Donsol, nie wiem czy akurat teraz jest sezon, ale można tam popływać z rekinem wielorybim przy odrobinie szczęścia. Niezapomniane przeżycie! To jak, widzimy się w Bangkoku?

  2. Pomysł świetny już się cieszę, a zdjęcia…! Te … siedziska nie mogą służyć do pisania z nich, raczej do patrzenia przed siebie, oczywiście przy wtórze wyobraźni. Osobiście nawet bym nie podniosła aparatu do oka, aby ani na sekundę nie zasłonić sobie pola widzenia.

    • Maja…dzięki za pociechę, ale sama przyznaj, że jak już się człowiek ponapawa, leniwie rękę podniesie do strzelenia fotki, to aż się proszą te siedziska, żeby nieco kreatywności na nich pouprawiać. A jak tam Twoja książka się miewa, swoją drogą? Podrzuć mi możę w ramach inspiracji fotkę krzesełka na którym to powstają stosy zapisanych karteczek, jeśli mogę prosić. Będę zawstydzać ta fotką te azjatyckie siedziska!

      Dzięki za wsparcie dla pomysłu na trejlery, Maja. Moje wybujane na hamakach i wytrzęsione na dziurawych drogach poczucie rzeczywistości, łaknie wsparcia jak kania dżdżu.

      Ściskam Cię gorąco z Maluku!

  3. inspiracja jestes oooogromna, to dzieki Tobie, miedzy innymi zaczęłam realizowac przedsięwzięcie wynajęcia domu by móc wyruszyc w przynajmniej roczna podróż, a bez wyobraźni i marzeń nie dałoby sie funkconować i samorealizować, a lenistwo? no cóż – któż mu nie ulega?
    mam troche nadzieję na spotkanie 🙂

  4. I must say you’ve done a awesome job with this.

One Trackback

  1. By Raja Ampat / Trailer | kASIA jalan jalan 26 lis ’12 at 3:01 AM

Dodaj komentarz

Your email address will not be published.
Required fields are marked:*

*