Shangri-la, Po pierwsze

Po pierwsze, pierwszy raz od ponad trzech lat widzę śnieg. W oddali, rozłożony jak panisko na  strzelistych górach. Wziął mnie z zaskoczenia, zza zakrętu. Wypełnił przednią szybę autobusu w którym dochrapałam się honorowego miejsca obok kierowcy. Miejsce owo, pierwotnie fotel Pani Asystentki (bowiem tutaj kierowca posiada asystentkę, do której rozlicznych zadań należy rozsadzanie pasażerów, krzyczenie przez okno zachęt dla potencjalnych pasażerów stojących przy drodze, podawanie kierowcy papierosów oraz wody /telefon odbiera sam/, krzyczenie do pasażerów anonsu o przerwie na zupę, ogólnie krzyczenie dużo) to jest miejsce prima sort, fotel jedyneczka, nieco bliżej przedniej szyby niż kierowca, więc nawet on tylko kątem oka wchodzi Ci w kadr. Cała reszta autobusu nie istnieje, jesteś tylko Ty i świat w ramie ogromnej szyby. Tego miejsca nie da się kupić, na takie miejsce się patrzy jak na kiełbasę patrzy pies, który wie, że nie dla psa kiełbasa.

Tymczasem Pani Asystentka wywołała mnie z końca autobusu i zaprosiła na swoje królewskie siedzisko. Tak oto trafiła mi się podróżnicza Shangri-la na 300 kilometrów przed celem mojej podróży – miastem Shangri-la. Jak to się stało, nie wiem, prawdopodobnie w karmicznym zadośćuczynieniu za ośli upór przy kupnie biletu na lokalny środek transportu. Historia oślego uporu jest krótka, acz z morałem, więc voila: rzecz się dzieje w Dali, mieście, które w sezonie widuje zapewne masy zachodnich turystów. Dojechałam do stacji autobusowej w Dali z antycznego starego miasta (gdzie mieszkałam) po drodze pobierając naukę „nigdy nie kwestionuj zdania Chińczyka”, która to nauka kosztowała mnie zamkniecie mi drzwi autobusu przed nosem i przejechanie kolejnych kilometrów do kolejnego przystanku. Doczłapałam się do stacji w lekko bojowym nastroju, okazało się, że stacja jest, wbrew temu co twierdzili sprzedawcy biletów po 100 Yuanów (元) w antycznym miasteczku. Wystałam swoją kolei w kolejce, poprosiłam o „one to Shangri-la” i otrzymałam „100 Yuanów” w odpowiedzi. Tyle, że to jest cena z ukłonem dla koloru mojej skóry to wiedziałam i ja i wszyscy dookoła. Pani w kasie uparcie te 100 Yuanów mi pisze na kartce, ja jej na to, że 50, ona, że nie, 100 i koniec dyskusji. W Chinach koniec dyskusji to jest koniec dyskusji zaznaczony machnięciem ręki, które Ci się raczej nie spodoba. Żeby nie być ostatnim chamem odsunęłam się lekko i tak przepuszczając kolejnych pasażerów stoję przy okienku jak ten chochoł, tyle, że objuczony plecakami z każdej strony. Po szóstym przepuszczonym z kasy wyleciała w stronę chochoła karteczka  z „70 元”  i tak się okazało, że jednak tańszy autobus jest. Nie jest to pierwszy przypadek ziszczenia się taniego biletu na skutek długiego, milczącego stania przy kasie. Czasem efekty są bardziej spektakularne, w Wietnamie ziścił mi się nie tylko tani bilet, ale i cały pociąg, którym przejechałam 20 godzin jako jedyna pasażerka. Taka bywa moc chochoła.

Ostatni śnieg widziałam na nartach w Teheranie w listopadzie 2009 roku. Przez kolejne trzy lata w tropikach naopowiadałam moim rozmówcom o śniegu milion bajek i chyba sama uwierzyłam głęboko w boskość zjawiska, bo na widok tegoż wydałam z siebie niekontrolowane, gromkie „yh”.  Uśmiechnął się siedzący obok kierowca autobusu i odwdzięczył bardziej godną nazwą niż „yh”. Szue¹. Czyli śnieg po lokalnemu (nigdy nie wiadomo w  jakim języku, jako, że poza chińskim-mandaryńskim, języków tu innych bez liku). Szue… wypowiadane z szacunkiem, respektem, z rodzajem nabożności, jakie się ma do zjawisk większych niż my. Pokochałam od pierwszego słyszenia. Moje pierwsze znalezisko.

Podróżując przez kolejne kraje nie sposób nauczyć się każdego języka. Azja dodatkowo tego nie ułatwia, jako że w zdecydowanej większości krajów ludzie mówią w przynajmniej dwóch językach, najchętniej w swoim rdzennym, czyli tym, który się zmienia co 100 kilometrów (o ile aż co tyle). Pomijając indonezyjski, którego się jednak nauczyłam, mam na kwestie komunikacji inny sposób. Szukam słów-pojęć, wielkich indywidualistów, dźwigających na sobie ludzkie emocje, lęki, nadzieje. Słów-kluczy, które rozładują napięcie, rozbawią. Cechą charakterystyczną tychże jest paradoksalnie następujące po nich milczenie. Względnie echo. Ale potem milczenie. Słowa bez potrzeby dojaśniania, słowa odpalacze zadumy, każdy swojej, a jednak w przyjemnej jedności. Wszystkie mają tą samą wartość – budują więź porozumienia między mną a moim rozmówcą. Wpuszczają mnie do ich świata. W ich towarzystwie jestem trochę mniej obca. Szue. Moje słowo na pogranicze tybetańskie…

Po drugie i po trzecie w kolejnym odcinku, w którym to stanie się jasnym dlaczego ciąg dalszy musi poczekać.

UWAGA, UWAGA!
Każde słowo-klucz się przygarnie. Masz i kurzy się u Ciebie?  Napisz, podrzuć, niech sobie ze mną pojedzie kawałek, co mu będziesz żałować!

Ze swojej strony podrzucam słowo-klucz na Malezję i Indonezję, mniej do zadumy, a bardziej dla świętego spokoju, słowo-wytrych do chwili wytchnienia od „where you go?” „what you do?” – jalan jalan [dżalan dżalan]. Polecam.

¹ Szue w moim fonetycznym zapisie, właściwie to jest trochę „szue” a troche „szłi”. Chwilowo mam tylko trzy przypadki zadumania się nad boskością „Szue” więc wymowę nadal dopracowuję. O ile w przypadku mówienia czegokolwiek innego w Chinach jestem absolutnie stuprocentowo nierozumiania, o tyle „szue” chyba odwdzięczyło moją miłość, bo działa jak złoto!

16 Comments

  1. Zofia

    Piękne zdjęcia, jakość coraz lepsza!

    • Pani Zofio, bardzo dziękuję. Z przykrością muszę jednak powiedzieć, że nie oddają urody widoków z Dali do Shangri-la. Widoki to w ogóle moja fotograficzna pięta Achillesowa.
      Ale przy tej okazji pozwolę sobie dopytać o kwestię techniczną. Nie wiem czy to już ja tracę wzrok czy też kolor czcionki jest tak jasny, że ciężko jest czytać? Nikt się nie skarży…. więc może to tylko moje oko szwankuje.
      Pozdrawiam serdecznie!

  2. Ale jak to było w Wietnamie? Czyżby zorganizowali cały pociąg, abyś w końcu przestała stać?
    Załatwianie spraw stylem na chochoła bardzo mi się spodobało, ponieważ nie trzeba zbyt dużo mówić. Mój niemiecki nie jest idealny, ale własne życzenia bardzo dobrze klecę i potem mogę chętnie długo i znacząco milczeć.

    A tu moje magiczne słowa wypowiadane koniecznie z nutą nostalgii:
    „Damals, früher, als die Welt noch in Ordung war”
    czyli – kiedyś dawniej, kiedy świat był jeszcze w porządku…

    • Maja, bardzo dziękujemy za magiczne słowa. Dobre! Tylko długie, a w długim wiele się kryje pułapek. Ale jako, że warte zapamiętania, to poprosiłabym jeszcze wersję spolszczoną fonetycznie. Tak swoją drogą myślę jakie my mamy magiczne słowa w rodzimym języku. To międzynarodowo znane, o którym pisałam w „To i owo o podróżowaniu w Indonezji” (http://katarzynatolwinska.com/to-i-owo-o-podrozowaniu-w-indonezji/) się nie nadaje. Co prawda milczenie po nim zapada, ale reszty kryteriów nie spełnia. Chyba…

      A w Wietnamie, w Hanoi na Dworcu Głównym dokładnie, były bilety i owszem, ale tylko na sypialany albo tzw. soft seat, czyli miękkie siedzenie. Zachodnie siedzenie do siedzenia na tzw. hard seat, czyli twardym siedzeniu się nie kwalifikuje. Nie wiem skąd poszła fama w tej części świata, że mamy takie delikatne siedzenia, ale biletu na tenże nie ma i już. Ja stałam w intencji wyłącznie twardego siedzenia, nie miałam w oczach większych wymagań. I wystałam bilet na twarde siedzenie. Dopiero dnia następnego okazało się, że podstawili cały pociąg. I gwoli dokładności tam ponownie stoczyłam walkę z próbą wsadzenia mnie do sypialnego, tudzież posadzenia na miękkim siedzeniu. Podejrzewam, że był to jakiś dodatkowy pociąg, który w ogóle nie miał w planach pasażerów i stąd z rozpaczy jak pozbyć się chochoła a nie narazić przełożonym, dostał mi się ten bilet. Z pociągiem:)

  3. Dla Drogich Czytelników, którzy nie są ofejsbukowani podaję informację o konkursie, który tamże się toczy bez większego powodzenia (na co nie mogę powiedzieć, w pewnym sensie się nie skarżę:)) Oto i on:
    Konkurs, konkurs! Uwaga, łatwo nie będzie (mam nadzieje!).
    Pytanie: Co ma wspólnego Kasia z Mao Zedongiem?
    Odpowiedź musi być zgodna z rozwiązaniem podanym przez lokalnego Tybetańczyka, który to właśnie takie podobieństwo znalazł. W nagrodę spełnię (spełnialne, proszę…) życzenie zwycięzcy. Rozwiązanie konkursu nastąpi z momentem opublikowania drugiej części tryptyku „Shangri-la” – „Shangri-la, po drugie… Mao”, które przewiduje się gdzieś w okolicach mojego jutra, jako że dzisiaj u mnie dobija północ.
    MOŻLIWOŚCI UDZIELANIA ODPOWIEDZI W KOMENTARZACH TU NA STRONIE UWAŻAM ZA OTWARTE!
    Powodzenia…

    • Maja

      Może fakt, że masz maturę, albo, że potrafisz wygłosić jakieś mądrości w stylu przywódcy?…

  4. „Głoszenie mądrości” to słuszna uwaga natury ogólnej, kapituła konkursu gratuluje spostrzegawczości! Niestety z przykrością informujemy, że odpowiedź jest chybiona, Tybetańczyk nie mógł tego o Kasi wiedzieć, bowiem brakowało obojgu języka. Do dyspozycji mamy tutaj dosłownie kilka słów po angielsku oraz Szue.
    Zgadujemy dalej!

  5. Aska

    kolejnym slowek kluczem moze byc lao wai (laolaj, drugie l to l z kreska po przekatnej. u mnie polskiej trzcionki brak).

    Ciekawe co piszesz o 'cichym protescie’ przyokienku:)!!! Nigdy na to nie wladplam. Kiedys trzeba bedzie wyprobowac;). A co do jazdy pociagiem jako jedyna pasazerka…ja i moj brat pordozowalismy kiedys po Chinach i tak sie przytrafilo, ze nie bylo juz biletow na pociag do Pekinu. Nie pamietam juz skad, ale to malo wazne. Podszedl do nas na stacji chinczyk w wieku srednim. Przedstawil sie jako dziennkarz lokalnej telewizji i zaoferowal pomoc. Dlugo nie myslac przyjelismy oferte pomocy i za 5 minut znalazy sie 3 bilety na pociag do Pekinu. 2 dla mnie i mojego mlodszego brata, i jeden dla dziennikarza. Weszlismy na peron, i do pociagu…nasz wagon, jak i wiele innych wagonow byly puste! Troche nas to zdziwilo, bo podobno nie bylo biletow na pociag. Po jakiejs godzinie jazdy wszystko sie wyjasnilo. Ucinalismy sobie mila pogawedke w lamanym chinskim, opowiadalismy panu dziennikarzowi skad jestesmy, gdzie bylismy, dokod jedziemy i takie tam i nagle pan dzienikarz wyja najprawdziwsze kajdanki ze swojej podrecznej walizki!!! Okazalo sie, ze pan dziennikaz to zwyczajne PSB (policja) incognito…:)
    Tak apropos pustych pociagow;)

    • Aśka, piękna historia! Ja się właśnie ostatnio dumałam na temat zaskakującej nieobecności policji, tudzież innych służb mundurowych tutaj…Wydawałoby się, że w tak ogromnym kraju, z tymi masami ludzkimi przelewającymi się wszędzie policjant powinien stać na każdym rogu. A tu mundurowych ze świecą szukać! Tak też myślałam, że to pewnie dlatego, że mundurów nie noszą…

      Asia, wielkie dzięki za laołaj – zdradź tylko proszę co to znaczy zanim wystrzelę laołajem w Chińczyka:)

  6. Lynn

    Hey, Kasia, it’s Lynn from Shangri-la handicraft centre. Sorry that I can’t find your email address on your website. So it’s probably better that I leave a comment here and then you can contact me by email. 🙂 I think you should see my email address. Nice website! It would be better if this article has English version. :p

    • Hello Lynn, this article is awaiting for a slightly better weather to get translated. It seems like storming Mt. Everest to type (and think) in this cold! But stay tuned, it will be there. There are some other ones in English , if you’re keen to read.
      http://katarzynatolwinska.com/category/english/
      It was a great pleasure to meet you. Stay in touch and good luck with your new life in Shangri-la!
      P.S. One more time… your English is spectacular! Respect, Woman!

  7. Kasiu chciałbym Ci pogratulować tak fajnych opisów wypraw i bardzo ciekawych zdjęć.

  8. moja fraza klucz w Indonezji to odpowiedz na pytanie „jak się masz?” – masif hi dup!
    czyli still life 🙂
    trzymam kciuki i pozdrawiam

  9. Ależ Ty pięknie piszesz!

One Trackback

  1. By Shangri-la, po drugie... Mao Zedong - kASIA jalan jalan 9 kwi ’13 at 12:05 AM

Dodaj komentarz

Your email address will not be published.
Required fields are marked:*

*