To i owo o podróżowaniu w Indonezji

Ostatnie tygodnie spędziłam w Lamalerze, odizolowanej wiosce łowców wielorybów. O ile moja długa podróż do tejże okraszona była romantycznymi wyobrażeniami antycznych łodzi i czarnoskórych mężczyzn z bambusowym harpunem w muskularnych rękach stających do walki z kilkudziesięciometrowym wielorybem, o tyle rzeczywistość okazała się zdecydowanie mniej romantyczna. Podobnie jak urokliwa wizja księcia wspinającego się po moim warkoczu na szczyt kryształowej wieży, która pewnie w rzeczywistości wcale taka zabawna by nie była (jeśli mogę sobie pozwolić na taką idiotyczną refleksję przy tej okazji).

Moja europejska dusza ciężko zniosła krwawe polowania i chociaż niewątpliwie było to jedno z najbardziej niesamowitych miejsc w jakich przyszło mi chwilę pożyć, to nie potrafię jeszcze ogarnąć tego doświadczenia. Sam fakt, iż przyjemniej mi będzie opowiadać o tym jak prawie zakończyłam żywot w głębinach oceanu niż o moim pobycie w Lamalerze, wiele mówi. Ochłonę, nabiorę dystansu, napiszę. Tymczasem…

Po jednym falstarcie próby wyjazdu z Lamalery, o 2 nad ranem siedziałam w ciężarówce przysposobionej do przewozu ludzi. Zatrzymam się na chwilę przy przysposobieniu, bo niezmiennie jestem zdumiona logistyko-logiką Indonezyjczyków. Otóż koncept jest niegłupi, w tylnej części ciężarówki zainstalowane są podłużne ławy oraz wykrojone otwory tam gdzie wyobrażamy sobie, że jest miejsce na okna. Wycięty zupełnie tył osłonięty jest zasłonką, która malowniczo powiewa podczas jazdy nie służąc absolutnie niczemu. W tej prostej konstrukcji są jednak znamiona technologii w postaci 4 masywnych głośników zainstalowanych pod ławami. Głośniki, podobnie jak klimatyzacja w autobusach w Malezji, mają najwyraźniej tylko dwie opcje „off” i „na maxa”. Ponieważ jest to autobus nocny jedyne logiczne ustawienie to ustawienie „na maxa”. Ja szczególnie wysublimowanym gustem muzycznym pochwalić się nie mogę, ale nawet jak na moje ucho repertuar nie zasługuje nawet na delikatne nucenie w tle, o ryku ze wspomnianych głośników nie wspominając. Myślałby człowiek, że po 3 latach podróży można się przyzwyczaić. Nie można. Ale że jazda jest długa, żmudna i powolna organizm zaczyna domagać się snu nawet gdyby nam do tej jazdy trąby jerychońskie przygrywały. I tutaj czeka na człowieka drugie wyzwanie, mianowicie utrzymanie opadającej głowy w bezwarunkowym zasypianiu w pozycji na dzięcioła (idealnie przed siebie). Opadnięcie w jakąkolwiek inną pozycję kończy się szybko wyrąbaniem głową we wszechobecne części metalowe obudowy ciężarówki. O ile nie powali nas wstrząs mózgu, jedyny odruch bezwarunkowy jaki jeszcze działa to siarczyste przekleństwo w pięknej mowie polskiej, z którego to polska mowa jest swoją drogą międzynarodowo znana.

Jest jednak coś w tych morderczych przejazdach, co zawsze przyjemnie otula mi serce. Moi towarzysze podróży, rdzenni Indonezyjczycy, otuleni w ikaty¹, śpiący snem sprawiedliwego wtuleni w siebie nawzajem. Nieznani sobie mężczyźni układają głowy na kolanach sąsiada, zarzucają sobie wzajemnie ramiona na plecy, biodra czy podkulone nogi, tworząc jedna monolityczną plecionkę ludzkich ciał. Jest im ciepło, miękko i bezpiecznie. Taka fizyczna bliskość, wręcz czułość, jest w Indonezji wszechobecna. Szczególnie to widać w zachowaniu mężczyzn, którzy przy każdej okazji się ściskają, przytulają, chadzają objęci lub okazują sobie czułość chłopięcymi zaczepkami. Indonezyjczycy organicznie potrzebują bliskości. Mieszkają w jednej izbie, nawet jeśli mają do dyspozycji kilka pomieszczeń, będą siedzieli niewygodnie prawie na sobie, mimo, że wokół mają hektary przestrzeni. I siedząc tak niewygodnie będą mieli najprawdopodobniej zarzucone wzajemnie ramiona na plecy.

Dla mnie, poza grzaniem serca w ich towarzystwie, pozostaje dziecięca radość z korzystania z lokalnego wynalazku – poduszki przytulanki, długiego nieco ponad metr rulonu, który można otulić ramionami, tudzież dolną kończyną, w zależności od indywidualnych preferencji. Działa.

I tak oto miałam napisać o tym jak nie utonęłam, choć według wszelkich praw fizyki powinnam była, a rozpisałam się o czymś zupełnie innym. Ale jakoś tak mi się zrobiło rzewnie jak o tej poduszce przytulance zaczęłam, że postanowiłam zostawić Was w tym miejscu i drastyczne sceny przeprawy łodzią z Pulau Lembata na Pulau Alor opisać w kolejnym odcinku.

¹Ikat – ręcznie tkany materiał, we wzory charakterystyczne dla każdej wioski. W większości używany jako długi na wysokość człowieka rulon, w który taki Indonezyjczyk wskakuje i korzysta z niego w zależności od potrzeb przez cały dzień. Gdy jest zimno (Indonezyjsko zimno, ale już się nie czepiajmy) rulon jest rozciągnięty na cały długość i zebrany z przodu, czasem zaciągnięty też na głowę. W ciągu dnia rulon jest zebrany i przerzucony przez jedno ramię albo zebrany na wysokości klatki piersiowej i zarzucony na głowę, chroniąc przed słońcem. Wspaniały wynalazek uważam.

 

17 Comments

  1. Kasiu jestem pod ogromnym wrażeniem i proszę o jeszcze…

  2. Kasiu tak trzymaj, jestes do tego stworzona:)

  3. mem

    Opis sytuacji jest tak barwny, że niemal wszystko poczułam oczami.
    (Tylko fragment o kryształowej wieży – włosami.)
    A czy indonezyjskie kobiety też są wobec siebie takie czułe?
    Ty jalan jalan, a ja czekam na dalej dalej.

    • Maja, tak się szykowałam, żeby Ci godnie odpowiedzeić, że w końcu nic nie napisałam przez czas nieprzyzwoicie długi. Wybacz. Dziękuję Ci gorąco za słowa, które pozwolę sobie przeczytać jako komplement. I to od kogo! Zaglądam do Ciebie na bloga kiedy tylko mam odrobinę łączy. Zawsze z przyjemnością i uciechą.
      Ad wspomnianych kobiet to przyznam, że sprawa jest nieco bardziej skomplikowana. Czułości wzajemnie sobie okazujących nie widuję zbyt często, ale za to czułością wobec mnie nadrabiają. Jestem obściskiwana, całowana i przytulana przy każdej nadarzającej się okazji. I tu znowu nie wiem, czy to ich wrodzona czułość czy to ja tak żałośnie wyglądam.

  4. Ewa, Paweł, dziękuję Wam ogromnie! Naprawdę dużo dla mnie znaczą słowa zachęty. Mentalność dzięwieciolatka mam najwyraźniej:) Ostatnio warunki do pisania mam niesprzyjające, ale jak proszone jest o więcej to będzie więcej. Ściskam gorąco i lecę na statek. Terima kasih jak mówią tubylcy!

  5. takie cudne, ulotne chwile – jak dla mnie -składają się na prawdę podróżowania:) dziękuję:)

  6. Przystojna ta przytulanka:) Co do chłodzenia przydałby ci się taki stolik składany pod komputer przenośny. Ma zamontowane wiatraki i podłączany jest do komputera USB.Ale ok wiem gdzie jesteś i że to nie wykonalne.Recznik mokry faktycznie odpada.A jakbyś zdobyła jakiś wiatrak na którym możesz stawiać komputer?

  7. Piękne ujęcie, takie malarskie!

  8. Kasiu, trafiłam tu niedawno.
    Za 2 tygodnie wyląduję w Indonezji. Jesteś mi inspiracją.

  9. Witaj, świetnie się czyta, styl na wysokim poziomie! Dopiero co wróciła z Sumatry Północnej i bardzo tęsknię za tą cudną krainą i ludżmi. Pozdrawiam cieplutko, będę wierna Twą czytelniczką

  10. Witaj Kasiu, przed chwilką pisałam, ale z komórki i nie dopisałam do końca. Dopiero tu zajrzałam i urzekł mnie Twój barwny styl oraz oczywiście piękna treść. Nie zdąrzyłam się jeszcze rozgościć na twym blogu, więc może spytam gdzie obecnie przebywasz, czy może jeszcze w Indonezji? Pozdrowinka

  11. Świetna relacja 🙂 Z przyjemnością przeczytałam. 🙂

  12. Super artykuł, bardzo interesujący blog. Z chęcią czytam kolejne wpisy. Gratuluję! 🙂

One Trackback

  1. By Za zakrętem "Listy z drogi" | kASIA jalan jalankASIA jalan jalan 20 maj ’13 at 2:23 AM

Dodaj komentarz

Your email address will not be published.
Required fields are marked:*

*